wtorek, 17 listopada 2015

Come home Jack...

...Dreszcze mam, dreszcze...

Nieistotne czy jest dobrze czy też źle, bo ona jest zawsze... muzyka.
Ta jest jeszcze bardziej wyjątkowa, bo nieziemsko emocjonalna (stąd dreszcze) progresywna, nazywana muzyką duszy... Pięknie, prawda??
Właściwie to nie mam zamiaru słuchać jej wybitnie głośno dzieląc się nią z otaczającymi mnie ludźmi, a wręcz przeciwnie...
Chcę się nią delektować i kraść grzesznie każdy dźwięk, moment ciszy, uniesienie... Zatopić się i szczególnie upajać tą błogą intymnością tylko sam na sam...


Dzisiaj to z nimi jestem sam na sam - Pendragon. Zamykam oczy i odpływam...
Pewnie słuchając ich na żywo byłoby ciężko zrobić to drugie, bo chciałoby się każdym możliwym zmysłem łapać i zatrzymywać te cudowne chwile, ale coś czuję, że nawet przy największej publiczności, każdy zostałby indywidualnie dotknięty, a nawet zmiażdżony emocjonalnie przekazem... Takie sam na sam, wśród tłumu...

Wielka siła i moc muzyki...  :)



2 komentarze:

  1. To naprawdę dobry wpis. Naprawdę dobra muzyka i dobre przemyślenia.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zawsze Twoje słowa wiele dla mnie znaczyły, więc tym bardziej cieszę się i wdzięczna Ci jestem, że przeczytałeś i tak pozytywnie to podsumowałeś :) Dzięki!

      Usuń